poniedziałek, 7 listopada 2016

Niepodległość intelektualna ma święto codziennie a owocuje spokojną przyszłością

Polacy, Węgrzy, Słowacy i Amerykanie. Co ich łączy? Na przykład chęć odgrodzenia się murem od problemu imigracji. Dosłownie i w przenośni. Węgrzy już takie ogrodzenie budują. Donald Trump zapowiada budowę wielkiego muru meksykańskiego (skoro mają go sfinansowac latynosi to chyba tak będzie się nazywał;) Skręt ku hermetyzacji granic w USA to nie taka prosta rzecz. Rozumiem, że łatwo powiedzieć i efektownie to brzmi w kampanii wyborczej, ale pozycja mocarstwa, światowego lidera oraz odpowiedzialnośc za własną politykę zagraniczną czydziałalność firm handlujących bronią mają zgoła odmienny ciężar gatunkowy niż efektowne hasła rzucane w blasku fleszy na wiecach wyborczych. Nie sądze by dało się od tego ot tak odciąć. "Pępowina odpowiedzialności" przyczunowo-skutkowej może być zbyt twarda - nawet dla takiego kowboja jak Trump. W Europie podobnie - państwom członkowskim trudno odciąć się od wspólnej odpowiedzialności.....za coś czego wspólnie nie planowano ani nie realizowano. Polityka szczelności i bezpieczeństwa granic UE poniosła fiasko. Imigranci ekonomiczni z Afryki szturmują granice Europy w poszukiwaniu standardów, które dotąd dane im było "podziwiać" w mediach. Uchodzcy z Syrii w poszukiwaniu spokoju, którego nie mogą zaznać w swoich domach, bo "ktoś" ich kraj upatrzył sobie jako obiekt destabilizacji istniejącego porządku. Kiedy byłem chłopcem pamiętam o bliskim wschodzie w kontekście wojny w Libanie i gorejącego Bejrutu. Dziśiaj jako ojciec oglądam zgliszcza Aleppo, tego samego, którego ziemia przyjęła - jako bohatera - Generała Józefa Bema. Wybitną postać polskiej walki o niepodległość, dowódcy w Powstaniu Listopadowym, uczestnika Wiosny Ludów, twórcy tureckiej artylerii - pochowanego w mieście, z którego przybywają dzisiaj Syryjczycy. Do czego zmierzam? W czasach gdy coraz groźniej wkoło, w ludziach budzi się niepokój a słowo "swój" nabiera bardziej hermetycznego, mniej kosmopolitycznego charakteru. Nie nalezy się dziwić skrętowi w prawo, skoro jazda liberalna lewym pasem doprowadziła do chaosu w takich krajach jak Austria, Niemcy, Francja czy Anglia - liderów naszej cywilizacji, których organa otwarcie deklarowały brak mozliwości wykonywania procedur bezpieczeństwa w związku z ilością napływającej ludności. Jeśli polityka szczelności granic UE była realizowana z takim samym "pietyzmem" jak embargo względem Rosji to czemu się dziwić ? Jeżeli jako ojciec czegoś dziecku zakazuje by za chwile przyzwolić - to dziecko wchodzi mi na głowę. A Putin nie jest dzieckiem. Z jednej strony ban a z drugiej zonk: Niemcy będą wspólnie budować kolejny rurociąg z pominięciem teryturium sojuszniczej Polski, Francuzi sprzedadzą im okręty wojenne a Niemcy znowu podwodne skutery dla rosyjskich komandosów.....ktoś naprawdę pomyślał, że obejdzie się bez konsekwencji? W dobie mediów społecznościowych? Chińskie władzę rocznie umieszczają w sieci poł miliona informacji - trollując kształtuja opinie i postawy. Dzisiaj nic nie pozostaje bez konsekwencji. My, Polacy powinniśmy być w tej materii mądrzejsi - nasza historia jest znakomitą nauką życia i współżycia (z sojusznikami i wzajemnego). Tymczasem w piątek Dzień Niepodległości. Oby w duchu narodowego święta, na które zwykli ludzie jak najbardziej zasługują. Oby w pokojowej atmosferze - oby biel i czerwień były tylko na sztandarach. Z jednej strony pojda bowiem Ci, którym bliska tradycja, z drugiej zaś Ci, którym bliższe podszepty potomków komunistycznych internacjonalistów, których marsz pod hasłami patriotycznymi jest tylez śmieszny co straszny. Równie neismaczny jest chyba tylko gest pozdrowienia narodowców. W mieście które spłynęło krwią Pawiaka, Szucha czy Powstania, w kraju niesłusznie obarczanym za obozy koncentracyjne ich salut jest absolutnie nie na miejscu. Nie burzy mnie że partia rządząca im dofinasuje udział - skoro wspólnie chadzają po prawej stronie to w pomaganiu sobie nie widzę nic zdrożengo. Bojówek wybijających szyby sklepów czy uprawiających rasistowską literature na murach - nie widzę, ale bardziej efektowne i z pożytkiem dla ogółu byłoby, gdyby zamiast pozdrawiać się TYM salutem - wszyscy (wkoło - najchętniej po obydwu stronach barykady ) puknęli się w czoło.

Niepodległość intelektualna ma święto codziennie a owocuje spokojną przyszłością

Polacy, Węgrzy, Słowacy i Amerykanie. Co ich łączy? Na przykład chęć odgrodzenia się murem od problemu imigracji. Dosłownie i w przenośni. Węgrzy już takie ogrodzenie budują. Donald Trump zapowiada budowę wielkiego muru meksykańskiego (skoro mają go sfinansowac latynosi to chyba tak będzie się nazywał;) Skręt ku hermetyzacji granic w USA to nie taka prosta rzecz. Rozumiem, że łatwo powiedzieć i efektownie to brzmi w kampanii wyborczej, ale pozycja mocarstwa, światowego lidera oraz odpowiedzialnośc za własną politykę zagraniczną czydziałalność firm handlujących bronią mają zgoła odmienny ciężar gatunkowy niż efektowne hasła rzucane w blasku fleszy na wiecach wyborczych. Nie sądze by dało się od tego ot tak odciąć. "Pępowina odpowiedzialności" przyczunowo-skutkowej może być zbyt twarda - nawet dla takiego kowboja jak Trump. W Europie podobnie - państwom członkowskim trudno odciąć się od wspólnej odpowiedzialności.....za coś czego wspólnie nie planowano ani nie realizowano. Polityka szczelności i bezpieczeństwa granic UE poniosła fiasko. Imigranci ekonomiczni z Afryki szturmują granice Europy w poszukiwaniu standardów, które dotąd dane im było "podziwiać" w mediach. Uchodzcy z Syrii w poszukiwaniu spokoju, którego nie mogą zaznać w swoich domach, bo "ktoś" ich kraj upatrzył sobie jako obiekt destabilizacji istniejącego porządku. Kiedy byłem chłopcem pamiętam o bliskim wschodzie w kontekście wojny w Libanie i gorejącego Damaszku. Dziśiaj jako ojciec oglądam zgliszcza Aleppo, tego samego, którego ziemia przyjęła - jako bohatera - Generała Józefa Bema. Wybitną postać polskiej walki o niepodległość, dowódcy w Powstaniu Listopadowym, uczestnika Wiosny Ludów, twórcy tureckiej artylerii - pochowanego w mieście, z którego przybywają dzisiaj Syryjczycy. Do czego zmierzam? W czasach gdy coraz groźniej wkoło, w ludziach budzi się niepokój a słowo "swój" nabiera bardziej hermetycznego, mniej kosmopolitycznego charakteru. Nie nalezy się dziwić skrętowi w prawo, skoro jazda liberalna lewym pasem doprowadziła do chaosu w takich krajach jak Austria, Niemcy, Francja czy Anglia - liderów naszej cywilizacji, których organa otwarcie deklarowały brak mozliwości wykonywania procedur bezpieczeństwa w związku z ilością napływającej ludności. Jeśli polityka szczelności granic UE była realizowana z takim samym "pietyzmem" jak embargo względem Rosji to czemu się dziwić ? Jeżeli jako ojciec czegoś dziecku zakazuje by za chwile przyzwolić - to dziecko wchodzi mi na głowę. A Putin nie jest dzieckiem. Z jednej strony ban a z drugiej zonk: Niemcy będą wspólnie budować kolejny rurociąg z pominięciem teryturium sojuszniczej Polski, Francuzi sprzedadzą im okręty wojenne a Niemcy znowu podwodne skutery dla rosyjskich komandosów.....ktoś naprawdę pomyślał, że obejdzie się bez konsekwencji? W dobie mediów społecznościowych? Chińskie władzę rocznie umieszczają w sieci poł miliona informacji - trollując kształtuja opinie i postawy. Dzisiaj nic nie pozostaje bez konsekwencji. My, Polacy powinniśmy być w tej materii mądrzejsi - nasza historia jest znakomitą nauką życia i współżycia (z sojusznikami i wzajemnego). Tymczasem w piątek Dzień Niepodległości. Oby w duchu narodowego święta, na które zwykli ludzie jak najbardziej zasługują. Oby w pokojowej atmosferze - oby biel i czerwień były tylko na sztandarach. Z jednej strony pojda bowiem Ci, którym bliska tradycja, z drugiej zaś Ci, którym bliższe podszepty potomków komunistycznych internacjonalistów, których marsz pod hasłami patriotycznymi jest tylez śmieszny co straszny. Równie neismaczny jest chyba tylko gest pozdrowienia narodowców. W mieście które spłynęło krwią Pawiaka, Szucha czy Powstania, w kraju niesłusznie obarczanym za obozy koncentracyjne ich salut jest absolutnie nie na miejscu. Nie burzy mnie że partia rządząca im dofinasuje udział - skoro wspólnie chadzają po prawej stronie to w pomaganiu sobie nie widzę nic zdrożengo. Bojówek wybijających szyby sklepów czy uprawiających rasistowską literature na murach - nie widzę, ale bardziej efektowne i z pożytkiem dla ogółu byłoby, gdyby zamiast pozdrawiać się TYM salutem - wszyscy (najchętniej wkoło ) puknęli się w czoło.

wtorek, 12 lipca 2016

International level 1.0 - czyli najlepsze Euro w historii polskiej piłki.

 Z napisaniem tekstu zaczekałem celowo do końca mistrzostw, żeby mieć odpowiednie spojrzenie sportowe i dystans emocjonalny. Tytuł nieprzypadkowy, gdyż w słynnym określeniu holenderskiego szkoleniowca upatruje dzisiejszej postawy biało-czerwonych. Nie tylko dlatego, że Adam Nawałka był wówczas asystentem a kilku zawodników dzisiejszej drużyny było wówczas w szerokiej kadrze (Pazdan, Piszczek, Błaszczykowski, Fabiański), ale dlatego, że uważam, że podczas kadencji Leo sformułowane zostały pewnego rodzaju podwaliny pod dzisiejszy sposób pracy kadry oraz kadrowiczów. Ten słynny "international level" stał się pewnego rodzaju motywacją oraz inspiracją – tak to widzę kibicowskim okiem.
Efekt jest taki, że po latach marazmu i zacofania na europejski czempionat pojechała zupełnie inna reprezentacja polski. Bardzo europejska. Dotychczasowe wielkie imprezy okazywały się zbyt wysokimi progami dla naszych piłkarzy. Mimo przebytych kwalifikacji, i oczekiwań - gra na docelowej imprezie była szybsza, intensywniejsza – na poziomie dla naszych nieosiągalnym.Wracaliśmy z poczuciem bycia reprezentacją z peryferii, zacofanej. Stąd utarła się definicja 3 meczy: otwarcia, o wszystko i honor.

Na francuskiej ziemi zobaczyliśmy reprezentacje przygotowaną, przez metodycznego trenera, którego inspiruje liga włoska. Było to widać w grze defensywnej naszego zespołu. Już nie „obrona Częstochowy”, bramkarskie wyczyny, pech przeciwnika czy „dzień konia” – nasi byli po prostu bezbłędnie zaprogramowanym i taktycznie konsekwentnym monolitem. Mats Hummels – po przegranym półfinale z Francją – wskazał na blok defensywny Polaków jako na najlepszy z jakim przyszło się Niemcom zmierzyć na francuskim turnieju.

W eliminacjach nieznacznie ustąpiliśmy mistrzom świata i tak samo było na etapie grupowych rozgrywek na Euro. Więcej – nasi zawodnicy pozwolili niemieckiej armadzie na najmniej podczas całego turnieju (tylko trzy bramkowe okazje). Glik zagrał na fenomenalnym poziomie, Pazdan dorobił się statusu gwiazdy kreskówek oraz kilku pseudo – mnie najbardziej spodobał się absolutnie adekwatny – Pazdannaro. Był bowiem bezwzględnie skuteczny jak włoski internacjonał i mistrz świata – Cannavaro. Jędrzejczyk był tyleż samo zawzięty co zdeterminowany i skuteczny. Aż po cichu żałowałem, że gra na tej pozycji „ad hoc” i stąd brak pewnych automatyzmów  w grze ofensywnej. Również po cichu plułem sobie w brodę, że młodszy parę lat i o parę kontuzji mniej – nie jest Piszczek.

Trzeba bowiem mieć świadomość ułomności tej kadry. Cieszyć się, być dumnym – z wyniku, ze stylu, ale widzieć margines poprawy, bo to dostarczy nam jeszcze więcej satysfakcji w przyszłości. Cóż bowiem, że Grzegorz Krychowiak wybrany został przez jeden z prestiżowych periodyków do 11-stki turnieju, cóż, że zamienił etatowego zwycięzce pucharu UEFA na etatowego uczestnika Ligi Mistrzów – co spowoduje jego dalszy rozwój (tym bardziej, że pod batutą swojego ulubionego trenera, który ściągnął go do PSG) – skoro, w środku pola biało czerwonych jest największy kłopot. Brakuje nam ofensywnego pomocnika, który swobodnie operowałby piłką w okolicy ¾ boiska: wykorzystywał potencjał Krychowiaka, uruchamiał skrzydła bądź prostopadłym podaniem stwarzał sytuacje napastnikom. Z kimś pokroju Ś.P Kazimierza Deyny na tych mistrzostwach naprawdę moglibyśmy mierzyć w finał, a i z Ryszardem Stańkiem (forma z IO Barcelona) również takie oczekiwania nie byłyby na wyrost. To podstawowe zadanie dla selekcjonera Nawałki na nadchodzące eliminacje mistrzostw świata. Utrzymać ten poziom gry i zrobić krok naprzód poprzez skuteczne wprowadzenie ofensywnego pomocnika. Czy będzie to Piotr Zieliński czy Rafał Wolski albo Karol Linetty a może Bartosz Kapustka – nie wiem.  Trener będzie wiedział lepiej. Najwięcej zależy od codziennego rozwoju zawodników w klubach.To samo dotyczy Arka Milika – nie kamieniujmy chłopaka ale i nie zagłaskujmy. Jedna z czołowych europejskich gazet napisała, że na Euro bardziej wyróżnił się znakomitymi sytuacjami, których nie wykorzystał niż strzelonymi golami ( i wiele prawdy w tym jest).
Odpadliśmy z turnieju nie przegrywając meczu. Byliśmy niepokonani przez pięć pełnowymiarowych spotkań i dwie dogrywki. Nasza gra mogła się podobać i budziła obawy rywali. Osobiście, żal mi troszkę braku podjęcia odrobiny ryzyka i szaleństwa (którą przecież cechowała się nasza gra ofensywna) w meczu z Portugalią. Można było wstawić Artura Boruca na karne – dać mu szanse i podziękować za piękna reprezentacyjną karierę. Następna impreza już raczej nie dla niego – będzie miał 38lat (wprawdzie tyle, co Gigi Buffon we Francji, ale chyba nie prowadził się jak on a i konkurencja w narodowej bramce nie będzie malała;)  Odpadliśmy w karnych z drużyną, która swoje pierwsze 90 minut wygrała dopiero w półfinale z Walią. Żal? Oczywiście, ale naprawdę niewielki. Żal szansy, żal okoliczności: turniejowa drabinka, zawodnicy, działacze – wreszcie ekipa bez skandali, zjednoczona, zakolegowana, skuteczna, komunikatywna (kolosalny postęp w porównaniu do bełkotu Lato czy Smudy). Koleżeństwo, determinacja i poświecenie – te trzy cechy przypisałbym tej kadrze, patrząc na nią z boku. Jak bardzo budującym obrazkiem był Grosicki krzyczący do Milika „Aro, Speed!(w meczu inauguracyjnym) ....Dla mnie jej absolutnym bohaterem był RL9 – jego, pełna ofiarności gra dla  drużyny powodowała naszą taktyczną niezłomność. W podobnym tonie mogę wypowiedzieć się o Kubie, choć on robił swoje a Lewandowski był wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinna i lubi być „9tka”. Za zjawiskowe uważam jego poświęcenie dla wyniku kadry. Wypominanie mu braku skuteczności jest absolutnie nie na miejscu i świadczy o braku znajomości tematu, albo szukaniu dziury w całym. Odnieśliśmy pełnowymiarowy sukces, jeśli mierzyć postęp gry i wizerunku reprezentacji. To dla nas niespotykane.Obyśmy potrafili się z tym należycie obejść i wykorzystać. Życzyłbym sobie i nam wszystkim, abyśmy na tym poziomie zatknęli proporzec i nigdy już poniżej nie schodzili. Tysiące orlików i masa szkółek piłkarskich zrobi resztę. Trzeba będzie tylko wybierać – a będzie z czego bo po opustoszałych podwórkach znowu zaczęli biegać chłopcy w biało czerwonych trykotach. To jest wartość nadrzędna.


Jest jeszcze jedna, dla której naprawdę żałuję, że turniej skończył się dla nas na meczu z Portugalią. Te trzy tygodnie pozytywnych wrażeń, ogólnonarodowe wyczekiwanie na każdy kolejny mecz – wspólne kibicowanie, analizy i cała otoczka. Tak, te kilka tygodni piłkarskich emocji – mam wrażenie zrobiły bardzo wiele dobrego dla zjednoczenia Polaków. Więcej niż......(ach,szkoda gadać) Jak wspaniałe są internet i media społecznościowe bez polityki…..POLSKA GOLA!

środa, 1 czerwca 2016

Touch down, czyli Futbol Amerykański w Warszawie.

Futbol amerykański to dyscyplina sportu, która powoli zyskuje zasłużone miano nowej siły na krajowej arenie sportowej. Przygoda Polaków z futbolem amerykańskim zaczęła się w 1999 roku, kiedy grupa zapaleńców związanych z warszawskim L.O im. Joachima Lelewela – założyła drużynę Warsaw Eagles – pierwszą drużynę futbolu amerykańskiego w Polsce.
Wiele upłynęło wody w Wiśle od tamtych czasów, dyscyplina ewoluowała, zapaleńców przybywało – dzisiaj sport ten ma status półzawodowego. W PLFA zrzeszonych jest blisko 5000 zawodników, grających w kilku klasach rozgrywkowych: TOPLiga, I liga, II liga, liga „ósemek” oraz rozgrywki juniorów. Niedawno odbył się również pierwszy mecz drużyn kobiecych.
Warto przyjrzeć się temu ciekawemu zjawisku w kraju zdominowanym przez uprawiających i kibicujących piłce nożnej, siatkówce, szczypiorniakowi czy koszykówce oraz żużlowi. Futbol amerykański jest dla Polaków dyscypliną poniekąd obcą kulturowo. Pierwszy mecz tej dyscypliny rozegrano w USA w 1869 roku. Co zatem spowodowało jej tak skuteczne zaszczepienie i szybki rozwój na rodzimym gruncie? Przyczyn upatrywałbym w kilku elementach: otwarcie granic i poszerzenie świadomości grupy docelowej, inspiracja najbardziej amerykańskim sportem, oddanie dla jego uczciwych zasad, uwielbienie i fascynacja jego twardością, szybkością, kontaktowością, atletycznością oraz sugestywnym wizerunkiem futbolisty.
Kaski, ochraniacze, zespołowość, współpraca kolektywu – to musi robić wrażenie. Być może w tej fascynacji jest też coś z podziwu dla „amerykańskiego snu”. Niedoścignionymi wzorcami dla naszych graczy są bowiem rozgrywki akademickiej ligi NCAA – kolebki dyscypliny. Marzeniem marketingowców zaś pozostaje NFL – najdroższa liga świata. W żadnej innej kontrakty gwiazd nie osiągają takich pułapów.
Finał NFL – Super Bowl – to szczytowe osiągnięcie sportowego marketingu, rozrywki. Najdroższe reklamy, największe gwiazdy estrady występujące w przerwach. Wszystko „naj”. W najlepszym amerykańskim stylu. Widowisko sportowe i przygotowanie atletyczne zawodników zapiera zaś dech w piersiach i robi wrażenie na największych sceptykach.
Dalekie podania wrzecionowatej piłki przyjmowane jakby od niechcenia (lub w całkiem karkołomnych okolicznościach) na pełnej prędkości, taktyczno-techniczna maestria rozgrywających czy bezkompromisowe starcia w pełno kontaktowej formule. To elementy gry na których łatwo zbudować rzesze wielbicieli. Polacy są i sprytni, i waleczni i twardzi – zasadniczo nie powinniśmy więc dziwić się rozwojowi tej dyscypliny w naszym kraju.
Mimo to, polska rzeczywistość jest zgoła odmienna, choć należy zauważyć, że rozgrywki PLFA miały okazje pokazać swój „wielko-amerykański sznyt”. W latach 2012 i 2013 finał ligi odbywał się bowiem na Stadionie Narodowym – każdorazowo przy ponad 20-tysięcznej publiczności.  Tym samym udowodniono potencjał dyscypliny, której codzienność jest mniej kolorowa.  Areną rywalizacji czołowych drużyn są główne miasta: Warszawa, Wrocław, Gdynia, Poznań, Szczecin, Białystok. Niższe klasy rozgrywkowe obejmują wszystkie główne miasta na terenie całej Polski. Drużyny rozgrywają jednak mecze na pomniejszych boiskach, ponieważ w ferworze budowy obiektów typu OSiR/Orlik czy coraz liczniejszych stadionów piłkarskich z wielotysięcznymi widowniami – zapomniano o obiektach pośrednich, które mogłyby być bazą rozwojową dla takich dyscyplin jak futbol amerykański czy rugby. Brak takich obiektów to: mniej publiczności,  gorsze warunki dla ekspozycji brandingu sponsorskiego, realizacji efektownych transmisji telewizyjnych – czyli dopływu pieniędzy tak istotnych dla rozwoju dyscypliny. Tym bardziej należy zauważyć i docenić przedsiębiorczość, wizję, kreatywność, poświęcenie tych wszystkich, którzy z uporem godnym przedstawiciela tej twardej dyscypliny dla zdyscyplinowanych, myślących ludzi – od kilkunastu lat powodują, że futbol amerykański w Polsce jest w ciągłym rozwoju. Zawodnicy, działacze, nieliczni sponsorzy oraz kibice. Duże wyrazy uznania i poparcia za krzewienie czegoś nowego, efektownego, na przekór tradycjom i masowym gustom. Kim są zawodnicy uprawiający tę dyscyplinę?  Większość to studenci bądź absolwenci wyższych uczelni. I taka też publiczność przyciągają. Dojrzałą, świadomą, spokojną. Ludzie powyżej 30-stki z rodzinami. Najlepsza grupa docelowa dla wszelkich sponsorów. Wyewoluowała również grupa zawodowców. Kadra zespołu futbolowego to blisko 50 osób. Każda z liczących się drużyn ma co najmniej kilku asów na zawodowych kontraktach. Warsaw Eagles byli pierwszą polską drużyną, która zakontraktowała zawodników amerykańskich. W bieżącym sezonie 2016 – ma ich w składzie czterech: Andre Whyte zyskał również status celebryty dzięki udziałowi w popularnym Top Model, Cody Smith, Greg Watson i Charles McCrea. W każdym z zespołów zawodnicy zza oceanu to wzór i siła napędowa. Przybyli do Europy po karierach w NCAA i stanowią niedościgniony wzór technicznej perfekcji, siły, oraz motoryki i przeglądu gry właściwych dla twórców i mistrzów tej dyscypliny. Oddajmy jednak i co należne zawodnikom krajowym, bez których dyscyplina by nie istniała. Antoni Omondi, Konrad Paszkiewicz, Daniel Tarnawski czy Michał Śpiczko (ten ostatni jest mistrzem Kabbadi – dyscypliny popularnej w Azji, jego finał w występie rozgrywek ligowych oglądało w Indiach blisko …350milionów telewidzów! ;))) to najbardziej rozpoznawalni gracze warszawskich orłów i reprezentanci kraju.  Warszawa jest głównym ośrodkiem FA w Polsce. Chętni do spróbowania swoich sił mogą zainteresować się rekrutacją do takich drużyn jak Top ligowe: Eagles czy Sharks lub pierwszoligowi Dukes lub Crusaders.

Zachęcamy i zapraszamy jednocześnie na 2 czerwcowe mecze ligowe drużyny Warsaw Eagles, które odbędą się na obiekcie OSiR Bemowo w dniach 4 i 18. Emocji i widowiskowej gry z pewnością nie zabraknie. Dodatkowo atrakcje dla najmłodszych, konkursy z nagrodami i ciekawa oferta gastronomiczna. Obydwa mecze na Obrońców Tobruku 11 (OSiR Bemowo).Kick off godz 12.30. Do zobaczenia!

Tekst: Hubert Borucki  Foto: Marcin Fijałkowski - wszelkie prawa zastrzeżone. 










czwartek, 15 stycznia 2015

CIĄŻA - DROGA DO SZCZĘŚCIA CZY POCZĄTEK KOŃCA?

Jest środek nocy, mam zdrowy powód by nie spać - wyrzucam zatem z głowy dawno obiecany tekst o zmianach w moim życiu. Jak wspomniałem działam w porze pełnej aktywności Morfeusza – w związku z tym w sypialni spokojnie śpią żona i mój dwumiesięczny Syn. Uspokajam ciekawskich i formalistów – nie mamy ślubu  a żona dla mnie to stan umysłu a nie formalność – tym bardziej, że owocem naszego bycia razem jest Leon: „ najprawdziwszy skorpion, zdrowy jak byk” – co raportowałem w euforii tuż po narodzinach pierworodnego. Zdrowy, radosny, komunikatywny i wyjątkowo urodziwy – najpewniej po Mamie (bo umówmy się, że nie po mnie – przynajmniej od pasa w górę póki co ;)

Narodzinom poświęcę dalej kilka zdań – tekst natomiast obiecałem poświęcić ciąży. Trochę by odetchnęli Ci, którzy byli mi przez wiele lat życzliwi, a po trosze dlatego by zachęcić do działania tych – znajomych i całkiem nie - którzy z różnych powodów się wahają….

Osławione dziewięć miesięcy oczekiwania, transformacja fizyczna, burza hormonów, zmiany, zmiany, zmiany… straszne czy śmieszne? Tak jak genetyka dowodzi, że nie ma dwóch jednakowych organizmów, tak – zapewne – nie ma dwóch jednakowych przebiegów ciąż… ja mam świetne wspomnienia – końcówkę ciąży obydwoje celebrowaliśmy z rozrzewnieniem wyliczając jej przyjemne aspekty. Moja Pani była do końca aktywna zawodowo, praktycznie samodzielna, radosna i wszystko co chcecie – inna sprawa, ze karmiłem jak tylko własnoręcznie mogłem najlepiej – no, posiłkowałem się czasem zewnętrznymi, ale bardzo zaufanymi źródłami. Zaznaczę, że działaliśmy i działamy w ramach bardzo ograniczonego budżetu – efekty są zatem spowodowane poświęceniem i dobrą wolą zaangażowanych elementów.

Poświęcenie i dobra wola… tak płynnie to wyszło spod pióra… ale zaczynam Wam przytaczać podstawowe elementy, których samiec hedonista (nawet najwrażliwszy) uczy się na nowo w oczekiwaniu na potomstwo. Nie wymaga to specjalnych poświęceń ani wyrzeczeń – uwierzcie ponad 40sto letniemu kawalerowi. Kluczem do sukcesu jest wybór parterki/partnera, miłość i dobra – a przynajmniej rosnąca – forma fizyczna. Dlaczego? – to mój sekret – bo wtedy łatwiej o siłę sprawczą… a o to chodzi w tym wszystkim. Zachcianki kulinarne? Bez dramatu, a i śmiechu przy tym kupa – w szczególności dla ogarniętego kulinarnie i zakupowo faceta. Humory? Da się przeżyć i przewidzieć – choć nigdy w życiu nie dostałem – i nie chce więcej – dostać takiego „opr” jaki zgarnąłem opóźniając powrót z „ostatniego nocnego rajdu po mieście kochanie” – wielki stres, nie warto ryzykować zdrowiem własnym ani dziecka – następnym razem inaczej to zaplanuję (wystarczy do deklarowanej godziny powrotu dodać 4 i wrócić przed – efekt zgoła odmienny;)))))

 Kobieta w takich sytuacjach jest tak nabuzowana hormonami, że atakuje Cie z „potrójną siłą wodospadu” – bez kontroli nad sobą i tym co czyni (co potem ze skruchą przyznaje) - Masakra. Szkoda zdrowia na kopanie się z żywiołem. Ona jest na etapie kreowania nowej istoty ludzkiej – możesz wówczas poznać kwintesencje wszystkich emocji, które zapisane ma w sobie człowieczek. Jeśli skondensujesz to w 20-to minutowej wymiane zdań… - uwierz, że wolałbyś sparing z Tysonem. Myśl, planuj, bądź mądrzejszy, wyprzedzaj fakty, miej dystans, bądź „lwem i lisem” jak mawiał Wieszcz.

Ciąża uczy pokory i reedycji swoich maksym i mądrości wszelakich. Choćbyś miał dumny status posiadacza 3-cyfrowego IQ (wow, Lol, whateva’) i twoje „myczki” sprawdzały się w dotychczasowym życiu – odpuść i zweryfikuj je. Natura bardzo sprytnie dała nam – mężczyznom – 9 miesięcy na zorientowanie się i zredefiniowanie siebie samych. To sporo. Bystrym wystarcza – mniej ogarnięci muszą ciężej popracować – sorry – taka jest kolej rzeczy. Przede wszystkim podczas ciąży w domu musi być „peace, love and harmony” – inaczej rozbuchana hormonalnie kobieta doprowadzi Cię bracie na skraj szaleństwa – a zabijać się nie będziesz bo świadomie nie płodziłeś sieroty. Jeśli nie wykończy Cię ciąża, to zabije Cię ojcostwo. Spokój i harmonia w ciąży to zdrowe i pogodne dziecko. Moje nie płacze – jest komunikatywne i stroi wesołe minki. Mogę pospać i nie mogę się od niego odkleić. Z braku wiedzy i z szacunku dla wielu par – pomijam kwestie związane z patologiami ciąży. Mam swoje zdanie, ale nie artykułuję go. Życzę wszystkim jak najlepiej: dobierajcie się rozumnie, z sercem i pielęgnujcie to!

Zbliżam się ku końcowi – jest 7-my miesiąc… dotąd żyłem w przeświadczeniu, że będę miał córkę. Myślałem: „Moja Kobieta jest taka słodka i dziewczęca, jak patrzę na nią widzę córkę – niech będzie – pies trącał to wspólne granie w piłkę”… koleżanki  wtórowały: „dziewczynki są milsze; będzie ci słodko” – no to ekstra – wchodzę w temat... Aż doszło do USG w 7-mym miesiącu – dotąd byłem utrzymywany w przekonaniu, że „raczej córka” (no comment) – i lekarz mówi: „córka???!!! Z takim fiutem??!!!” aż podskoczyłem z zaciśniętymi pięściami a moje „Yesss!!!” było słychać na korytarzu – jednak to wspólne granie w piłkę zwyciężyło….;)

Później już z górki i moje najfajniejsze skojarzenia…. wiązanie butów. Dla mnie to kwintesencja ciąży – symbol poświęcenia, pokory i cierpliwości. Wiążesz buty przyszłej Mamie – czy jest coś bardziej rycerskiego i znamionującego nadchodzące zmiany??? Niedługo małemu glutowi będziesz wiązał, uczył, poprawiał…. to naprawdę da się lubić.

Poród jest pierwszym kontaktem człowieka z "polityką prorodzinną państwa". Uwierzcie mi na słowo, aby nie przedłużać tego postu, a poświęcę tej tematyce kolejny krótki wpis – tytułem vademecum/modus operandi. Potem - na szczęście -  jest ciut lepiej, ale tylko w przypadku, jeśli urodzi Ci się zdrowe dziecko. Ze szczęścia nie zjadłem wszystkich rozumów – wyobraźnia działa – życzę Wam zdrowych dzieci, bo w tym kraju trzeba być zdrowym, by cieszyć się życiem.


I co? Morfeusz niebawem będzie kończył szychtę, więc muszę się i ja na chwile położyć, a Wam życzę wszystkiego dobrego w Nowym 2015 Roku – no i jeśli nie macie jeszcze dzieci, to je róbcie – tylko najpierw weźcie się za swoje życie i siebie samych, by robiąc dzieci – dać z siebie to co najlepsze. Siła!

Wszelkie prawa zastrzeżone ;) 

poniedziałek, 20 maja 2013

Dobry clubbing znika w trzech słoikach...

W mediach drukowanych bądź elektronicznych, co jakiś czas pojawiają się artykuły traktujące o przyczynach degrengolady sceny klubowej - kiedyś, podobno, jednej z lepszych w Europie. Widać temat ważki społecznie i atrakcyjny...


W odpowiedzi, czy też jako uzupełnienie, popularnych i szeroko komentowanych wypowiedzi „ekspertów od klabingu”, postanowiłem wyartykułować swoje zdanie – równie „eksperckie”;-)
Przyczyn regresu „gatunkowego clubbingu” w PL upatrywałbym co najmniej dwóch: społeczno – ekonomicznej oraz technologiczno - cywilizacyjnej. 

Należy przede wszystkim mieć świadomość, że clubbing wysokiej jakości to rozrywka stricte wielkomiejska, przeznaczona dla tzw. miejskich liderów opinii czy też trendsetterów. Osób o określonej pozycji społecznej, niekoniecznie statusie ekonomicznym, ale - koniecznie  - wrażliwości, kreatywności i poczuciu estetyki oraz wynikających z nich potrzeb spędzania wolnego czasu…

To z tych cech osobowościowych wynikała wyjątkowa atmosfera w warszawskich klubach końca XX i początku XXI wieku. Ludzi łączyła chęć przeżywania czegoś wyjątkowego podczas parkietowego szaleństwa przy muzyce innej niż wszędzie. Byli to często ludzie o różnym statusie zawodowym czy majątkowym, ale parkiet i fanatyczne uwielbienie muzyki – czyniły wszystkich równymi. Oczywista i nierozerwalna z ideą klubu hermetyczność i selektywny dobór publiczności ujmowane były w mechanizmach promocji programów klubowych: kanałem towarzyskiego wtajemniczenia(czyli dzisiejsze word of mouth), przez rekomendacje (weryfikowaną przez właścicieli klubu) do wyselekcjonowanych działań z użyciem mediów włącznie (vide np. rola Radiostacji czy pierwszego portalu – clubbing.waw.pl dla rozwoju  i popularyzacji clubbingu w stolicy).

Należy również uczciwie stwierdzić, że piszemy głównie o scenie klubowej w związku z fenomenem „House Music”(i gatunków pokrewnych) , który to nadawał ton wydarzeniom w najlepszych lokalach. Nieco oddzielnym zjawiskiem były techno-party w innych niż kluby – lokalizacjach.

Muzyka i dj były głównymi powodami, dla których szło się do klubu. Lokali serwujących „właściwy” rodzaj muzyki było niewiele – jak dzisiaj. Warszawa miała swoją Piekarnie i kilka innych miejsc, które na mapie stolicy istniały - w omawianym wymiarze  - krócej  bądź całkiem krótko (Tam-Tam, Stereo, H2O, Palmiarnia, Muza). Sopot – od którego powinienem był zacząć – miał pierwszy klub tego rodzaju w Polsce – niedościgniony Sfinks. Do Krakowa jeździło się na legendarne imprezy organizowane w Galerii Krzysztofory, potem przez chwile do klimatycznego Electric Cafe’, Miasta Krakoff czy wreszcie Prozaku. Tempo rozwoju sceny w grodzie Kraka było wolniejsze – krakowskie po prostu. Poznań pojawił się na scenie jako "czwarta siła" - z ofertą Eskulapa i spadkobiercy jego tradycji - SQ. Katowice czy Wrocław pozostały nieco na uboczu „wielkiej klubowej sceny”(z wyjątkiem imprez masowych - np.Mayday). Podobnie Łódz – ale to w wyniku jej skupienia na niszowym wówczas nurcie drum and bass i breakbeat. Znakomite imprezy organizowane były cyklicznie w Toruniu i były owocem pracy znakomitego kolektywu, który funkcjonował tam w latach '90. Nie udało się chyba jednak przełożyć wyników tej pracy na stałą scenę klubową - lokali serwujących  regularnie okresloną jakość rozrywki czy też djów, którzy byliby rozpoznawalni szerzej niż lokalnie.

Dje i organizatorzy byli otoczeni „nimbem tajemniczości”  na równi z …właścicielami klubów. Ci ostatni to zazwyczaj osoby najwyższej kultury, z predyspozycjami do wykonywania zawodu „właściciela klubu”, obyci profesjonaliści z odpowiednimi kontaktami i doświadczeniem. Rzadkość w kraju gdzie biznesowi na wszelkich poziomach towarzyszą "bazarowo – agrarne" zwyczaje.

Pozostałe lokale w ww. miastach to były dyskoteki, oferujące popularną muzykę taneczną –. Elitarny klub z dobrą muzyka klubową konkurował z kilkoma lokalami oferującymi tzw. mainstream. W tym wymiarze zatem – moim zdaniem niewiele się zmieniło. Mniejsza bowiem była grupa odbiorców nocnej rozrywki.

Żeby nie zwiększać wolumenu wypowiedzi oczywistościami – przejdę do przedmiotowych przyczyn upadku. Wzrastająca popularność tej formy rozrywki, spowodowała zainteresowanie się nią mediów.
Dj, właściciel klubu czy nawet selekcjoner – urośli w tym szumie do rangi jeśli nie celebrytów, to z pewnością do miana osób, z których zdaniem należy się liczyć. Zwracam uwagę, że mówimy o realiach Polski wolnorynkowej, kraju nadrabiającego „społeczno-ekonomiczne zaległości” wynikające z zaszłości historycznych. Ich głównym efektem jest brak tradycji, a objawem „zachłyśnięcie się” efektownymi zjawiskami – którym na pewno w jakiś sposób clubbing pozostaje. Blichtr nocnego życia, bycia rozpoznawalnym i poczucie przynależności do „wybranej” grupy. To do dzisiaj działa na wyobraźnie. Ten element próżności jest nierozerwalnym składnikiem tej branży od zamierzchłych czasów.

Medialność zjawiska, spowodowała zainteresowanie nim różnej maści biznesmenów – którzy przekonani,  że „to się opłaca” –  pojawili się na rynku rozrywki nocnej. I tutaj widzę duży związek między dzisiejszą jakością rozrywki nocnej w Warszawie (pisze jako warszawiak)  a estetyką, która doprowadziła do pojawienia się w mediach neonowych, konkursowych „trzech słoików”.

Otóż – sytuacja ekonomiczna spowodowała napływ prowincjonalnej ludności do stolicy. Dla jednych to smutne, dla innych wstydliwe, jeszcze innych drażliwe czy obraźliwe – pozostańmy przy tym, że to społeczno ekonomiczny fakt. Ostatnie 10 lat to masowy napływ ludności wiejskiej i małomiasteczkowej do Warszawy przede wszystkim (w mniejszej skali zjawisko to dotyka również kilku innych miast centralnych). Powstała nowa grupa: przyjezdni. W pewnych sferach aktywności – np. nocne życie – stali się oni bardziej aktywni, i to im gustom schlebia teraz rynek. O ich uwagę zabiegają właściciele lokali.

Ponieważ nie ma jednego kanonu estetyki dla ludzi pochodzących ze środowiska wielkomiejskiego i dla tych przyjezdnych, lokale serwujące program dla tych pierwszych, zaczęły przeżywać kryzys, gdyż dodatkowo – te dwie grupy społeczne, nie bardzo potrafią funkcjonować w przestrzeni jednego lokalu a serwowanie repertuaru „dla wszystkich” nie zdaje egzaminu.

Mamy do czynienia z masową rozrywką dla ubogich – dosłownie i w przenośni. Pauperyzacja kultury jest ewidentna na każdym polu działalności człowieka AD2013. W wyniku kryzysu ekonomicznego ludzie biednieją materialnie, a na dodatek masowy odbiorca w mieście to dzisiaj – najczęściej – przyjezdny, którego potrzeby i gusta są inne z definicji niż potrzeby i upodobania ludności rdzennie wielkomiejskiej.

W dzisiejszych czasach każdy może otworzyć "klub". Każdy amator, bezguście, beztalencie i bez pojęcia - byle miał pieniądze i chciał. Z drugiej strony sam fakt nie jest naganny (jak efekty) – mamy przecież wolny kraj i wolny rynek. Pewne działalności są jednak koncesjonowane i wymagają specjalnych uprawnień – może to pomysł na podniesienie poziomu nocnej rozrywki w Polsce? Nasz bohater bowiem inwestuje pieniądze zarobione w innej branży lub pochodzące ze zdolności kredytowej i oczekuje efektów od razu. Bo zainwestował.   Dochodzi więc do zaniżania standardów pracy. To naturalne jeśli zajmują się sprawą dyletanci (Anglicy pięknie to ujmują: „wannabies”) a nie predestynowani  lub doświadczeni profesjonaliści. W konsekwencji dochodzi do pauperyzacji obyczajów w kwestii oferty artystycznej jak i funkcjonowania całej branży. Amator bowiem zatrudnia podobnych sobie amatorów, ale gorszych od siebie(muszą być jego podwładnymi przecież), i każe im pracować wg swoich standardów. Efekt jest osiągnąć najszybciej – kierując ofertę do odbiorcy masowego. I tu koło się zamyka….

Tu dochodzimy do elementu społeczno-technicznego. Ludzkość "zgłupiała", stała się płytsza, mniej wnikliwa, mniej zaradna. Zadowalająca się tym co postęp cywilizacyjny oferuje. Wygodnie i bezpiecznie podtyka pod nos. Dotyczy to troszkę każdej dziedziny – w tym muzyki i rozrywki klubowej. Blisko 10 lat ewolucji narzędzi reklamowo-promocyjnych oraz komunikacyjnych: sms, mms, chat, gadu, telewizja, radio, multimedia, Internet – portale społecznościowe… Coraz gorzej i mniej skutecznie dociera się do ludzi z wartościowym komunikatem, z jakąkolwiek „prawdą”. Dominują szybkie „call to action” i hasła stylizowane na skandalizujące, krótkie i intensywne. Wyłączające myślenie, inwencje i kreatywność.

W wymiarze klubowym postęp – czy też degrengolada, miały następującą kolejność. Najpierw zaczęto publikować playlisty z setów djskich. Początkowo była to wiedza tajemna i dostępna dla bardzo wąskiego grona. Czyniło to profesje Dja – zawodem elitarnym, dostępnym dla ludzi mocno predestynowanych i zorientowanych – w historii muzyki, w jej odmianach. Wszystko było potrzebne by dotrzeć do właściwej płyty winylowej (za granicą oczywiście choć i w Polsce pasjonaci walczyli z rzeczywistością próbując inicjować dystrybucje wartościowego winylu). Popularyzacja tej wiedzy zwiększyła ilość dj'ów na rynku a więc wprowadziła element konkurencji – z jej dobrymi i złymi stronami. Zaraz potem cywilizacyjny postęp spotęgował to ostatnie zjawisko poprzez popularyzacje, potem zdominowania rynku przez płytę CD – jako podstawowego nośnika. Nie dość, że tajemnicze zjawisko już stało się wiadome, odkryło tajemnicę, to teraz stało się jeszcze łatwiejsze w dostępie i obsłudze. Wszystko prowadziło do zwiększania ilości lokali oraz młodych ludzi wykonujących „zawód dja”. Powyższe na tle napływu przyjezdnych. To nie segregacja tylko fakt społeczno – naukowy. 

Dla dzisiejszych klubowiczów nie liczy się muzyka tylko bywanie, pokazywanie się, przeżywanie clubbingu tylko w tej jego powierzchownej i próżnej sferze. Lista VIP, alkohol – najlepiej za darmo, drogie ciuchy, raca w butelce szampana. Dzisiejszy clubbing to udawanie kogoś innego, lepszego. Muzyka, której do tego potrzebuje dzisiejszy klubowicz to komercyjna papka ze sformatowanej rozgłośni radiowej, szeroko rozpoznawalna i najlepiej, żeby była do ściągnięcia na telefon...Dzisiejszym trendsetterom w Polsce - do wartościowego undergroundu nawet nie chce się dokopać. Są na to zbyt powierzchowni. 

W dobie digitalizacji wszystkiego oraz szerokiej dostępności przez Internet – skurczyła się granica między  twórcą a  prawdziwą sztuką. Szeroko dostępne są programy do produkcji muzyki, Internet daje możliwość zaistnienia „dziełom” które kiedyś nie miałyby szanse na zaistnienie, które daje im ogólne zubożenie kulturowe i – kierowana szybką chęcią zysku – tendencja do schlebiania niewybrednym gustom. W łatwy sposób dystrybuowana jest "tandeta dla ubogich".

Dzisiejszy dj nie zna 40stu lat historii muzyki klubowej, nie zna znaczących postaci w jej historii ani nie ma predyspozycji do puszczania muzyki, którą często poznaje ściągając ją na telefon. Schlebianie masowemu gustowi zabiło w dj’ach instynkt odkrywcy i odwagę będącą podstawą jego zawodu –  odwagę i obowiązek proponowania muzyki. Dzisiejszy Disc Jockey nie kreuje rzeczywistości – odtwarza jedynie preferencje mało wysublimowanej publiczności. Dzisiejsze kluby to nie kluby – to dyskoteki używające nazwy „klub” by podnieść prestiż w pozycjonowaniu się na rynku. Niczego nie kreują a kreatywność była właśnie domeną prawdziwych klubów. Jazz, Rock, Soul, Funk, Disco, House i Techno…powstały właśnie w klubach, które były jednostkami kreatywnymi – w opozycji do tego co oferował ówczesny mainstream. Dzisiaj kluby niczego nie tworzą – nawet standardów pracy…

Gdzie ludzie głębsi, bardziej wrażliwi,  świadomi ? Cóż, mają swoje lata i dorosłe tematy (praca, rodzina, kredyt do spłacenia), są w mniejszości, swoje już przeżyli , maja inne zainteresowania: rower, jogging, siłownia, i zamiast tworzyć scenę - przeżywają wspomnienia na facebooku publikując ulubione utwory lub miksy....

Z pewnością są ludzie młodzi o innych, wyższych wymaganiach (świadczy o tym zjawisko tzw. hipsterstwa) ale oni są ewidentnie w mniejszości i im rynek niewiele oferuje. Nieco kontestując rzeczywistość – zadowalają się więc surowymi warunkami, które oferują „ich” lokale. 

Sukces prawdziwego, jakościowego  klubu trzeba wypracować. Określić program klubu – czyli  wokół czego to ma się kręcić. Zarazić ludzi,  i kolejnych, i następnych. to trwa – a czas oznacza pieniądz. Dużo czasu = dużo pieniędzy a tego biznesowa logika nie znosi w Polskich realiach gospodarczych. 

Nawet super hiper extra ambitny klub to przedsięwzięcie komercyjne. Potrzebuje siedziby - jakiś czynsz trzeba zapłacić. im lepsza lokalizacja tym kosztuje więcej ( w Warszawie – abstrakcyjnie dużo za dużo) ale ma większe szanse być często, "gęściej" uczęszczany. Potrzeba mediów - rachunki. Obsługa - pensje. Wyposażenie - koszty. Jakaś sprzedaż - potrzebna aprowizacja. Program - gaże dla artystów. promocja - trzeba załatwić, wyprodukować - też koszty. Trzeba też to ująć w ramy czasowe i tak powstaje okresowy budżet. Na „miłość do muzyki czy piękne oczka” nic nie dają. Na koniec miesiąca trzeba excel zamknąć i dobrze, żeby się zgadzało. A, że temat wymaga wiedzy i poświecenia to byłoby super, żeby ten co tak to świetnie zorganizował (czas i zdrowie poświęcił) - też zarobił. A nie tylko dał zarabiać innym....

Dla mnie osobiście – wysokogatunkowy klub świadczy o naszym mieście. Świadczy o naszym stopniu ewolucji. To gdzie, przy jakiej muzyce i w czyim/jakim towarzystwie „tańczymy” – świadczy o nas tak samo jak czyste ręce, obcięte paznokcie, zachowanie przy stole, schludny wygląd czy dbałość o język ojczysty.

My uczestnicy sceny, dje, organizatorzy..10 lat temu myśleliśmy że w dzisiejszych czasach w Polsce będzie Ibiza. Rozpoznawalne, popularne, masowe zjawisko: „peace, love and good music everywhere” - nad tym pracowaliśmy. Nastąpił regres – historia zatoczyła koło. Jesteśmy w punkcie wyjścia albo i wcześniej. Jest gorzej niż było. Z przyczyn ekonomiczno-politycznych, społecznych czy cywilizacyjno technicznych. …Ponieważ ryba psuje się od głowy – to  i my nie pozostajemy bez winy…..

Tekst objęty prawami autorskimi. Jakiekolwiek publikacje - za zgoda autora. Kontakt: hubert@v8inside.pl